Stop bezrobociu, kolejna część opowiadania...
Stop bezrobociu
Rozpoczynając pracę w agencji pracy, do moich zadań należało dołożenie wszelkich starań, aby ludzie, którzy zostali na wieloletni czas pozbawieni możliwości pracy, bądź sami się tej możliwości pozbyli, przebywający na marginesie bezrobocia naprawdę spory kawałek swojego życia..., a więc moim zadaniem była rejestracja osób bezrobotnych, zrobienie kawki, herbatki, a nawet poczęstunek ciasteczkiem, a żeby im sie do pracy pójść chciało, tak jak im się do tej pory zapewne iść nie chce.
Nasi bohaterowie tzw. beneficjenci mieli wszystko dokładnie obcykane, niektórym bardzo się podobało podanie herbatki czy kawki i wygodne siedzenie, zastanawiałam się czasami czy ich nie okryć kocem i nie podać gazetki do poczytania, traktowali te wizyty jako luksusową rozrywkę, co mnie strasznie drażniło, i zdałam sobie sprawę, że staję się tam złym porucznikiem na poziomie obsługi zza czasów komuny. Zrozumiałam także, że studia resocjalizacji to była wielka pomyłka i głupota, bohaterem chciałam zostać, ale nie było takiego kierunku i wybrałam resocjalizację, obiecali, że po tych studiach będziemy mądrzy. Wraz ze współpracownikami: koordynatorem biura, psychologiem i doradcą zawodowym starałyśmy się „Zrobić z gówna konfitury”, bo na tym, jak się później okazało, polegały zadania owej agencji, a przepraszam to był Instytut.
Stworzenie dokumentu CV osobie, która wcześniej nie miała żadnego doświadczenia zawodowego, chęci do pracy i potrzeby było zadaniem dla osoby lubiącej snuć fantazję, mogę śmiało napisać, że ja się do tego typu osób zaliczałam. Zadanie to było także dla osoby mądrej i kreatywnej, my przesiąknęłyśmy już dozą bezgranicznej głupoty i ciężko nam było znaleźć złoty środek na całą tę sytuację. Dodam, że pracowałyśmy według ściśle określonego schematu projektu dotyczącego aktywizacji osób bezrobotnych i naszym celem był wynik! Jak już wspomniałam wcześniej, powinien on nosić nazwę 'Jak z gówna zrobić konfitury"? Wówczas większość z nas aplikując na stanowiska, zastanowiłoby się trzy razy, a ja nie podjęłabym się tego zadania, gdyż nie wiem jak zrobić konfitury, a i z tym drugim bywają czasami problemy.
Zaproponowałam kobiecie w wieku około 44 lat pracę jako monter wiązek, kobieta oznajmiła mi, że już tam pracowała, ale musiała zrezygnować, bo okazało się, że jest uczulona na metal. Współczułam jej, więc kiedy pojawiła się oferta pracy w firmie produkującej jogurty, sery i nabiał, ucieszona zadzwoniłam do mojej podopiecznej i uradowana, przekonana wręcz, że oferta spełni oczekiwania naszej beneficjentki, gdyż była to praca na miejscu, co w naszym regionie graniczy z cudem i zalicza się do rarytasów luksusowych. Trzymając telefon przy twarzy, odbijając na nim sporą ilość wcześniej nałożonej tapety, połączyłam się z przyszłą pracownicą firmy mleczarskiej, przedstawiłam warunki zatrudnienia, Pani Jola, bo tak miała na imię wysłuchała mnie uważnie, po czym odmówiła udziału w rozmowie kwalifikacyjnej i tym samym odrzuciła ofertę pracy. Zdezorientowana zapytałam co jest głównym powodem, wymieniłam wszystkie atuty w tym godziny pracy, miejsce pracy, całkiem dobre zarobki, na końcu zadając jedno głupie pytanie:
-Co stoi na przeszkodzie, żeby mogła pani spróbować, chociaż na okres próbny rozpocząć zatrudnienie w tej firmie?po czym dodałam,
-no, chyba że jest pani uczulona na nabiał? I tym samym wywołałam lawin śmiechu w biurze, a pani w ostateczności podchwyciła początkowo moje pytanie do własnego usprawiedliwienia, ale zagroziłam, że wyślemy Ją na testy alergiczne i kolonoskopię, w ostateczności zgodziła się, a więc mogłyśmy odhaczyć nasze tabele i wykresy na plus dzięki mojej niezawodnej głupocie.
Beneficjenci, którzy dojeżdżali do nas z sąsiednich miejscowości samochodem czy komunikacją miejską otrzymywali zwrot kosztów dojazdów, czego nie praktykuje się w urzędach pracy. Pomyśl sobie tylko przyjeżdżasz do biura w poszukiwaniu pracy, której i tak w ostateczności nie podejmiesz, do osób, które uważasz za niedorozwinięte umysłowo, One z kolei częstują cię ciepłym napojem pytając czy podać espresso, czy cappuccino?, napiszą za ciebie CV, wypytają cię o twoje preferencje zawodowe, ustalają wręcz twoją ścieżkę kariery, a na koniec zwracają ci koszty dojazdu, wracasz szczęśliwie do domu niewzruszony głupotą pań z biura, gdyż właśnie otwierasz kopertę z pismem z MOP-u, że zwiększyli ci świadczenie, zasiłek, o którym nawet głupim dziuniom się nie śniło. Tak miałyśmy do czynienia z zawodowcami, osobami tak obeznanymi w prawie zasiłkowym, że tylko głupi by nie skorzystał, spokojnie można by zaproponować takim osobom stanowisko pracy jako Specjalista ds. niebanalnej egzystencji zarządzania podatkami z zewnątrz oraz wykładowca w Centrum kształcenia dzieciorobów.
Nadszedł dzień zagłady dla naszego instytutu, kiedy to koordynator pseudonim ordynator pełniący pieczę nad całą naszą bandą patałachów, poinformował nas, iż projekt jest bez przyszłości, trzeba będzie ciąć koszty i wypracować wynik w inny sposób, po czym dodano, że możemy powoli rozglądać się za pracą dla siebie, ponieważ po zakończeniu projektu nie przewiduje się jego kontynuowania. Doznałam oświecenia, co do pojęcia paradoksu, pracowałam w agencji pracy, w której miałam wyszukiwać miejsc pracy osobom bezrobotnym, sama za chwilę dołączając do grona szczęśliwców, to prawie jak ta kumulacja w lotto.
Na dniach zaczęły znikać rogaliczki, ciasteczka, został wyniesiony expres do kawy i jako pierwsza wyniosła się pani psycholog, która z naszej czwórki znalazła pierwsza zatrudnienie. Wynik projektu zapełniły tabele i wykresy dzięki zaprzyjaźnionej firmie, która na okres dwóch tygodni zatrudniła naszych wspaniałych beneficjentów do prostych prac komputerowych oraz do roznoszenia ulotek.
Nie liczył się czas zatrudnienia, a sam fakt i efekt, co udało się ostatecznie osiągnąć. Głupotą jedynie była wcześniejsza reklama rozwieszana na drzewach i murkach z tekstem " Znajdziemy ci takiego pracownika, o jakim ci się nie śniło"z tego, co pamiętam, koordynatorzy jak szybko zawieszali te ogłoszenia, tak szybko je zrywali.
Ja z kolei przeglądając oferty, natrafiłam na ogłoszenie pracy w oddziale ubezpieczeń, wysłałam spontanicznie CV bez myślenia, bo głupotą byłoby zaprzątać sobie tym głowę, gdyż lada dzień miałam być wolna, bez ograniczeń i środków do życia, jedna sytuacja zapewniła mi fantazje wolności, subtelnie wyrażając, że statek tonie.
Zazdrość bywa okrutna pomimo dobrych relacji z ordynatorem biura, pod pretekstem załatwienia ważnej sprawy na mieście, wyszłam na rozmowę kwalifikacyjną do bardzo ważnej dla mnie instytucji ubezpieczeniowej. Nie chciałam mówić dziewczynom gdzie idę i po co, ponieważ głupota podpowiadała mi, że to może nie być najlepszy pomysł w obecnej sytuacji. Już słyszałam te hasła
-Ty w ubezpieczeniach? Trzeba mieć wiedzę, umiejętności, wygląd, klasę itd. W biurze nie panowała może jakaś większa atmosfera paniki w związku z zakończeniem projektu, ale jednak mówienie głośno o swoich zamiarach mogło to wzbudzić niepotrzebne negatywne emocje i zazdrość współpracowników.
Dodaj komentarz