Kariera
Przygotuj się na najgorsze, najlepsze potoczy...
Podziękowania
Powinnam skierować podziękowania do osób mi najbliższych, czyli rodziców, bo zawsze we mnie wierzyli, chociaż tak naprawdę od dawna nie istnieję, rodzeństwa, bo to mnie z całej naszej trójcy powierzono rolę czarnej owcy i dziadocholika, dziadkom a właściwie teraz już tylko babci, bo ona bez żadnego większego wykształcenia mogłaby spokojnie wykładać teologię i religię na wyższych uczelniach. Powinno tak być, ale tak nie jest, większość osób dziękuje tak w swoich książkowych dziełach, żeby się podlizać, okazać swoją wdzięczność i uległość, uczcić pamięć i po prostu przynudzać. Nie wspomnę o podziękowaniach dla bachorów, sami sobie powinni zapracować na sukces, podziękujesz takiemu nicponiowi albo smarkuli, a te się będą w szkole chwalić „Proszę pani a moja mama jest autorką i pisarką” Nie! Na sukces trzeba sobie zapracować, a wszystkie te podziękowania przynudzają. Sami powiedzcie, dlaczego mam dziękować najbliższym?, skoro oni nie przyczynili się do napisania tej książki, nie dali mi kasy na jej wydanie, (prawdę powiedziawszy jeszcze nie wiem skąd wezmę na to pieniądze, ale pracuję nad tym), nie wspierali mnie na trudnym etapie mojego życia nie słuchali. To dzieło to wieloletnia która, pochłonęła ogrom czasu, masę wyżartych środków przeciw lękowych, wyjaranych dżojtów w weekendy, dzięki temu wszystkiemu mogę z dumą powiedzieć, że jestem właściwym człowiekiem szukającym swojego miejsca na ziemi. Zatem sięgając po kolejny poradnik w stylu „Jak żyć?” łudzicie się, że zawarta w nich wiedza od pseudo specjalistów pozwoli wam w zawrotnym tempie zmienić całe dotychczasowe życie? W takim przypadku gratuluję wszystkim odwagi i głupoty, sobie nie muszę składać podziękowań w tej kwestii, gdyż ja w większej mierze się odważyłam, a zrobiłam to dzięki własnej głupocie. Głupota to najwspanialsza ingerencja w moje życie, jakie wiodę, to dzięki niej wiem, że nie muszę się starać, dawać z siebie sto procent, zabiegać na siłę o ludzi niebędących na moim poziomie, kreować i odbierać poważnie rzeczywistości. Dzięki głupocie niweluję stres do minimum, poszerzam horyzonty zbytecznej wiedzy, głupota daje mi sprawdzone metody i dowody na to, że nie potrafimy jej w pełni wykorzystać. Dlatego zapnijcie pasy moi drodzy, bo głupotą byłoby tego nie zrobić. Zapraszam do lektury, która jakby nie było nie jest dla głupich osób.
Głupich nie sieją....
Jakkolwiek by to nie zabrzmiało, głupota to najbardziej inteligentna rzecz, jaka mogła mi się przytrafić, to niesamowite uczucie, kiedy nie musisz się zbytnio starać, a ona i tak przychodzi. Przede wszystkim jest ona najwierniejszym zasobem naszych portfelów, na niej zarabiamy naprawdę dobre pieniądze, które pozwalają nam na lepszą jakość marnej egzystencji bez narażania się na nudę czy brak perspektyw, zawsze coś głupiego jesteśmy w stanie wymyślić. Dzięki niej możemy negocjować korzystne warunki będąc u lekarza, w pracy, w sytuacjach domowego azylu, kryzysów i wiele innych. Pojawia się zawsze nie proszona, nieprzemyślana, uderza z nienadzka i przeistacza się w ciekawy początek czegoś absolutnie nowego, fenomenalnego wręcz podniecającego. Pozwala na udźwignięcie życia w godności, porzucając co raz nowe marzenia, które w dozie pseudo mądrości były nie do końca przemyślane i z góry skazane na porażkę. Głupota ma zawsze z góry ustalony plan, który w odróżnieniu od załóżmy planów sprzedażowych zawsze jest do zrealizowania, ale o tym napisze więcej w kolejnej części.
Mówi się, że popełniamy błędy z głupoty, nic bardziej mylnego, otóż ona jest spontanicznym czynem niezamierzonych okoliczności wydarzeń, uczuć, w których zawsze zwycięża. Zatem jesteśmy w posiadaniu czegoś absolutnie fantastycznego, dającego nam radość, wytchnienie, ale przede wszystkim nie stawia nas to przed skomplikowanymi wyborami, dylematami, co powinniśmy wybrać, gdyż wybór ten dzięki posiadaniu głupoty jest oczywisty. Pod żadnym pozorem nie powinniśmy się z głupotą zbytnio panoszyć, obnosić i okazywać ją na każdym kroku, powód jest prosty, ktoś może nam ją odebrać, skopiować, dopracować i zrobić z niej jeszcze większy użytek i zabrać nam nasze jedyne źródło utrzymania jak np. nagie zdjęcia.
Głupota nie ma jakichś wygórowanych typów osobowości, ułożonych schematów do opanowania, jest w stanie zawładnąć niemal każdym umysłem. Jest szalenie uzależniająca i zaraźliwa, wydziela w ludzkim mózgu substancje, które do tej pory nie zostały nam objawione, zdiagnozowane, a jedynie zostały zaobserwowane i zakonserwowane. Obserwacje te możemy znaleźć uwiecznione na licznych nagraniach, fotografiach portalów społecznościowych, które owładnięte permamentną ambiwalencją doprowadziły do skrajnej głupoty niemal cały naród, w tym do niedawna również mnie. Na szczęście w porę się opamiętałam i dezaktywowałam konto na Facebook, żeby mnie nie posądzano o plagiat. Prawdę mówiąc, dezaktywowałam konto, ponieważ rażąca tam głupota miała taką konkurencję, że zwyczajnie wymiękłam, poczułam się bez szans na przebicie, świetlaną przyszłość, jakąkolwiek szansę powstania na piedestale i odpuściłam, próbując swoich sił w napisaniu książki, mając nadzieję, że moi znajomi z Facebook są na to po prostu za głupi, żeby wpaść na ten pomysł.
Zbaraniałam, czyli korporacyjne show.
Po wieloletnich poszukiwaniach na rynku pracy zajęcia, które odpowiadałałoby moim preferencjom, wylądawałam w saloniku prasowym. Praca ta trwała trzy lata, trzy miesiące i trzy dni, godzin nie liczyłam, bo od razu przypomina mi się ta marna stawka, a chciałabym w spokoju dokończyć ten tekst bez sięgania po psychotropy. Psychotropy to już poważna sprawa, a ja jestem poważnym człowiekiem. Praca w systemie zmianowym wśród wyrobów tytoniowych i kolorowych czasopism dawała mi wiele satysfakcji, dopóki nie odciągano mi z „pensji” noty obiążeniowo-uznaniowej za prasę, kradzieże bez posiadania monitoringu i wiele innych. Zarabiałam mniej niż przysługujące zasiłki osobom bezrobotnym, ale dzielnie walczyłam. Ogarniała mnie fala nienawiści, kiedy nie potrafiłam zebrać za godziny pracy chociaż tysiaka, a jak się udawało, to i tak było ciągle coś odciągane. Dla rozrywki lubiłam jeździć do sąsiedniego miasta oblecieć sklepy w stylu „wszystko po 2,90” bo posiadali tam atrakcyjny asortyment. Zakupowałam tam mnóstwo bajek na płyty, które w gazetach kosztowały 29,99, tutaj wszystko było po niecałe 3 zł, akcesoria szkolne, płyty, zabawki, artykuły biurowe, książki. Mój małżonek stwierdził, że mogłabym zakupić kilka rzeczy na próbę i spróbować sprzedać je w saloniku z większą marżą. Po obserwacjach co się w saloniku sprzedaje i jest towarem chodliwym stwierdziłam, że ludzie kupują filmy, bajki, kolorowanki i zabawki z aktualnym popularnym bohaterem anonimowej kreskówki. Zakupiliśmy więc towar za około stu złotych na próbę i czekaliśmy na rozwój wydarzeń. Towar wyeksponowałam w taki sposób, żeby nie rzucał się w oczy szefowej, i menadżerowi. Salonik mieścił się blisko szkoły w jednym z popularnych sieci marketu, także ruch był duży. Sprzedając „Mój” towar po cenach wyższych zdałam sobie sprawę z tego, że mogę sobie wyrobić godniejszą pensję bez zbędnych odciągnięć od tej pierwotnej wypłaty. Towar schodził jak świeże bułeczki, a nawet bardziej, do tego wprowadziłam swoje wyroby z rękodzieła, które wzbudzały zachwyt i miałam zawsze dodatkowo zamówienia na stroiki.
Temat stał się bardzo podniecający, do tego stopnia, że kiedy przychodziliśmy z mężem do saloniku na zmianę, współpracująca ze mną koleżanka pytała, kiedy jedziemy po towar, pomagając mi w sprzedaży, nie licząc sobie za to ani złotówki, była lojalna, a ja zdałam sobie sprawę, że jestem przedsiębiorcza. Wpisałam tę cechę do CV, które w związku z tym należało edytować i poprawić. Wszystko, co piękne jednak nie trwa wiecznie, moja współpracownica zaszła w ciąże, co wiązało się ze znalezieniem nowej osoby do pracy. I znalazła się Izabela młoda wówczas konkubina policjanta, która z czasem wdrożyła się w obowiązki, ale zaczęła się wtrącać nachalnie do mojego biznesu. Skopiowała mój pomysł i zaczęła eksponować swoje kolorowanki. Pamiętacie co pisałam na początku, że z głupotą nie można się zbytnio obnosić, bo ktoś może to wykorzystać to jest właśnie przykład tego, co się mogło wydarzyć i wydarzyło. Musiałam zwinąć interes, zatem doświadczyłam wzlotu i upadku „swojej działalności” W saloniku obsługiwałyśmy również totolotka, w okresie między świątecznym był wzmożony ruch, co zawsze kończyło się dodatkowo mankiem, bo pieniądze pływały w kasetce i jedyne, o czym człowiek wtedy myślał, to, żeby wrócić na kolację wigilijną i nie klnąć przy dzieleniu się opłatkiem. W tym czasie jedna z nas, a jak się później okazało Izabela sprzedała kupon lotto warty wygranej dwadzieścia milionów złotych. Tak w naszym miasteczku szczęśliwiec wygrał dwadzieścia, pierdzielonych baniek. Po tej nowinie przyjechała telewizja, był wywiad do gazety i obnażanie się ze swych marzeń do redaktora. Iza miała wiele zawirowań ze swoim partnerem, często chciała odejść, życie z policjantem bywa trudne, ale dało się zauważyć, że i ona bywa apodyktyczna. Minęło kilka miesięcy od tej wielkiej wygranej i Iza oznajmiła, że się wyprowadzają z panem władzą i odchodzi z pracy.
Związek trzeba było ratować to i gniazdo zmienić, rozumiałam to, przed jej odejściem doszło jednak do incydentu w naszym saloniku. Mój mąż był zgorzkniałym, znaczy zagorzałym graczem. Przychodząc do saloniku przed swoją zmianą lubił sobie zagrać w keno czy też zakupić zdrapkę „Bitwa morska” stojąc przy stoliku, zdrapywał marzenia, kiedy podszedł do mnie i powiedział, że to już kolejna z rzędu zdrapka, która w każdym rogu posiada lekkie zadrapanie. Spojrzałam na te zdrapki zza lady i przeglądając każdą stwierdziłam, że wszystkie mają lekko wydrapany numer, który można było odczytać i wbić do urządzenia w celu sprawdzenia wygranej. Każda zdrapka posiada taki kod w różnym rogu i na podstawie tego jest ona uwierzytelniana. Zrobiło mi sie gorąco w pliku było sto takich zdrapek , każda po trzy złote, w kartoniku, gdzie odkładałam wygrane zdrapki, zobaczyłam te bitwy morskie z wygraną w kwotach 50 zł, 20 zł, 100 zł, a więc Iza na swojej zmianie drapała sobie te zdrapki delikatnie w rogach, wbijała numery pod maszynę i te, które były puste odkładała do sprzedąży a wygrane sobie wypłacała. Na odejście chciała mnie zostawić z długami i zrobić ze mnie kozła ofiarnego, zgłosiłam to do szefowej, dostając przy tym niesamowity opierdziel, jakbym to ja była winna wszystkiemu.
Iza odeszła, ale ponoć musiała szefowej te felerne zdrapki spłacać. Swoją drogą po tej wygranej bardzo szybko się wyprowadziła i sprzedała mieszkanie, może szczęśliwiec podzielił się z nią wygraną z tego gigantycznego miliona? Tego nie wiem, głupota mi podpowiada, że coś było na rzeczy. Moja kariera dobiegła końca w kwietniu 2015 roku „majtek” opuszczał statek, bo tylko takiego stanowiska się tam dorobiłam i jeszcze otrzymałam dyplom dla najlepszego sprzedawcy, bo wzięłam udział w konkursie i zdobyłam odpowiednią ilość punktów. Szefowa na informację o moim odejściu zareagowała rezolutnym rozwolnieniem, oczywiście ubolewając, że musi znowu kogoś poszukiwać.
Tymczasem ja teraz miałam być Asystentką ds. prowadzenia biura i wreszcie miałam ratować świat przed bezrobociem.
Cdn.